Drzewiej w Dolinie Dzwonów (Głogów i okolice), zdarzali się zwolennicy synkretyzmu kulturowego, m.in miłośnicy literatury japońskiej. Bywały też gorące dyskusje o książkach Kawabaty – przez niego Gombrowicz nie dostał Nobla – Mishimy, Murakamiego. Mnie jednak szczególnie intrygowały utwory Kenzaburo Oe. Nawet na postawie jego prozy „Hojność umarłych” przygotowałem monodram z jednym z amatorów sztuki aktorskiej. Z jako takim skutkiem.
Oe to pisarz, na którego niewątpliwe wpływ wywarli Europejczycy; w jego prozie są Sartre’owskie „mdłości”, wobec absurdu istnienia i poczucie wyobcowania Camusa. Egzystencjaliści są dla niego ważni, ale nie przejął od nich ich tragizmu. Mimo braku skrajnego pesymizmu, jego twórczość szufladkuje się czasem jako ” taniec butho” – „taniec mroku”. Wbrew intencjom samego twórcy.
Albowiem on szuka „złotego środka” i czerpie garściami z buddyzmu zen, kiedy głosi : „Nie mieć dużo nadziei, nie mieć za dużo rozpaczy”. Zdaniem Oe nie należy zastanawiać się nad sensem i bezsensem świata, przyjmować bez skargi przemijanie. W „Hojności umarłym” jest o tym, że umarli „wciąż szepczą” – ich głosy wypełniają nasze myśli, wkradają się w słowa, wpływają na nasze czyny. Niekiedy trudno ich zrozumieć.
Jest też historia pary młodych studentów, pracujących przy kadziach z parafiną, które są wypełnione ciałami umarłych. Dziewczynę i jej towarzysza niedoli zaczyna łączyć uczucie. Miłość staje się ważniejsza od samotności umierania. Od obecności śmierci. Jedynie przy miłości śmierć traci swoją władzę..