Wielki samotnik John Maxwell Coetzee

Rośnie stos książek, które kiedyś powinienem przeczytać i najczęściej jest to beletrystyka. Wykorzystałem kilka dni wakacyjnej kanikuły, żeby chociaż w jakiejś części nadrobić braki z ostatnich lat i sięgnąłem po powieści Gabriela Garcii Marqueza („Rzecz o mych smutnych dziwkach”, według informacji jego brata już nic więcej nie napisze, cierpi na starczą demencję), Andre Brinka i Johna Maxwella Coetzee.

Pamiętam, że w związku ze sprawą zamordowania Stevena Biko, zacząłem interesować się apertheidem i literaturą południowoafrykańską. Po decyzji Frederika de Klerka o wypuszczeniu z więzienia Nelsona Mandeli, legalizacji ANC i zniesieniu segregacji rasowej, zaczął się prawdziwy boom na dokonania literackie z rejonu Góry Stołowej. Nadine Gordimer, której twórczość znam wyrywkowo i głównie z powieści „Zachować swój świat”, otrzymała w 1991 roku literackiego Nobla i ten laur był także za walkę pisarki z apertheidem. Potem przeszedł czas oporu białych rasistów, a symbolem było zastrzelenie przez Polaka Janusza Walusia jednego z przywódców ANC, Chrisa Haniego, pokojowe Noble dla de Klerka i Nelsona Mandeli i całkowity upadek apertheidu, co zbiegło się z walkami plemiennymi między Bantu(Themba) i Zulusami z Inkhaty. Te częstokroć krwawe momenty z najnowszej historii Burów można znaleźć w nostalgicznym tle powieści „Zanim zapomnę” południowoafrykańskiego tuza literatury, Andre Brinka.

Brink pisze, podobnie jak Marquez, o mężczyźnie u schyłku życia, dawnym bon vivancie, znawcy i koneserze płci pięknej, który czując za sobą oddech śmierci, próbuje dokonać wielkiego rozliczenia. Bohater powieści, pisarz Chris Minnaar, z czułością wraca we wspomnieniach do dawnych kobiet, wielkich miłości i przelotnych kochanek. Największym jednak uczuciem obdarzy zamężną Rachel, poznaną w noc sylwestrową. Do niej poczuje miłość najczystszą, bo też pozbawioną chęci urzeczywistnienia w sferze seksualnych pragnień, i to uczucie będzie najsilniejsze, najdoskonalsze, w nim zawrze wszystkie wcześniejsze doświadczenia. Minnaar ma świadomość, że starość jest przede wszystkim tęsknotą za ludźmi i czasem, w którym kogoś kochaliśmy.

Kiedy w 2003 roku John M. Coetzee otrzymywał literackiego Nobla przeczytałem, iż potrafi znikać na wiele miesięcy z życia rodziny i znajomych, a kontakt ze światem zapewnia mu jego agent literacki. Przypominał mi wtedy amerykańskiego pisarza Thomasa Pynchona; znakomity prozaik i całkowicie nieobecny we wszelkich środowiskach literackich. W każdym razie, autor „Lata” to zwolennik absolutnej izolacji i wielki samotnik, który sam szuka dla siebie jakiejś bezludnej wyspy. Bycie noblistą zmusiło tego Afrykanera do większego otwarcia, jako że ma polskie korzenie, odwiedził nawet kraj nad Wisłą.. Podróże, spotkania autorskie, sympozja literackie, to jednak rzadkość w jego dotychczasowym życiu.

Wielki samotnik Coetzee urzekł mnie powieścią „Foe” będącą, ni mniej ani więcej, a trawestacją „Robinsona Cruzoe” Daniela Defoe z bezludną wyspą, na której żywot wiedli Kruzo, Piętaszek i wyrzucona wcześniej za burtę statku przez zbuntowaną załogę, Susan Barton. Pisarz, przy okazji tworzy nowy obraz rozbitków. Kruzo to żądny władzy nad wyspą egocentryk; możliwość wybawienia przyjmuje jak klęskę, Piętaszek żywi do niego poddańczą miłość, a racjonalność w myśleniu i działaniu próbuje zachowywać jedynie Susan. Z pozoru ta powieść to literatura o literaturze, gra konwencjami, a tytułowy Foe to Daniel Defoe. Ale później okazuje się (pisałem o tym przy Rymkiewiczu), że w istocie bohaterowie są jedynie duchami przywołanymi z krainy umarłych, a realność przeplata się z majakami i fantazjami. Następuje rozpad poczucia tożsamości i duchowości Piętaszka, Susan, a Foe boryka się z niemożnością opisania umierania, mimo iż występuje zawsze więź między językiem i światem, wszystko można nazwać. Wszystko oprócz umierania, które pochłania, zmienia, wymyka się kategoryzacji i nie ma w sobie transcendencji. Jest zawsze wielką samotnością.

Coetzee był tak samo jak Gordimer, zdecydowanym przeciwnikiem apartheidu, można to odnaleźć w „Hańbie” i innych powieściach. Jednakże, podobnie jak i u Brinka, dominują w jego prozie wątki o charakterze psychologicznym i filozoficznym. A w ogóle to literaturę Afrykanerów warto czytać. W Dolinie Dzwonów jest wielu fanów i znawców książek twórców z RPA, przy niektórych osobach można nabawić się kompleksów. Naprawdę.

Marek Sienkiewicz

Dodaj komentarz